Każda historia ma zawsze wiele początków i z tą nie jest inaczej. Jeden z nich prowadzi do Bułgarii. To w Bułgarii właśnie, na dzień przez finałem Mundialu dowiedziałam się, że aby wyjechać w podróż życia, trzeba spotkać swojego świętego patrona rowerowej włóczęgi. Ja spotkałam Jess. Było tak:
JAK WYJECHAĆ W PODRÓŻ ŻYCIA
Lato 2014r.
Jess mówi: „Jadę rowerem do Singapuru.”
Siedzę pod hostelem w historycznym mieście Plovdiv i jest piekielnie gorąco. Właśnie się tu dowlokłam i nie mam siły nawet zorganizować sobie obiadu. Obok mnie dogorywa jeszcze parę osób, więc zaczynają się zwyczajowe rozmowy. Jess, niepozorna Brytyjka w czerwonych okularach, mówi: „Jadę rowerem do Singapuru.” Wchłonąwszy te słowa, uświadamiam sobie po raz pierwszy w życiu, że rowerem można dojechać dalej niż tylko do sklepu za rogiem.
Oglądam trasę, którą przemierzyła Jess i w mojej duszy eksploduje bomba.
Pierwsza porada rowerowa: w gaciach z pieluchą jeździ się bez gaci.
jesień 2014r.
Ryję w internecie, zgłębiając, czy Poliester PU 5000 mm H2O (namiot) i T comf -8°C (śpiwór) się nadadzą. No tak, w zasadzie najpierw zgłębiam, co oznacza ten tajemniczy szyfr.
Zastanawiam się, czym jest korba i gdzie w rowerze znajdują się stery.
zima 2014r.
Chociaż jestem już domorosłym ekspertem od sprzętu w teorii, przegrywam konkurs survivalowy. Nie udaje mi się zagotować wody na kuchence alkoholowej wyprodukowanej własnoręcznie z puszki aluminiowej.
Wygrywam za to konkurs pt.: Głupi ma zawsze szczęście. Zamawiam przez internet rower, który okazuje się cudownie wygodnym rumakiem bez skazy. Dziś już wiem, jak wiele rzeczy mogło pójść nie tak.
wiosna 2015r.
Oglądam na youtube jak założyć sakwy na bagażnik rowerowy. Serio.
Oglądam również jak zalepić dziurę w dętce.
Spędzam sporo czasu w Decathlonie, usiłując zgadnąć, które to mogą być łatki.
lato 2015r.
Przejeżdżam 3400 km w samotnej wyprawie rowerowej dookoła Polski.
Zalepiam samodzielnie dziurę w dętce, czując przy tym dumę konstruktora rakiet międzyplanetarnych.
Rowerowa włóczęga okazuje się być właśnie takim sposobem podróżowania, jaki mi najbardziej pasuje. Kto spróbował, ten wie. Kto nie wie, niech sobie obejrzy chociaż te zdjęcia.
jesień 2015r.
Przeżywam niekończące się rozterki. Być rozsądną czy romantyczną? Spełniać marzenia czy nie? Rzucić wygodny tryb życia i wyruszyć po przygodę życia czy odkładać na emeryturę? Wychodzi mi w końcu, że najbardziej na świecie żałowałabym, gdybym nigdy nawet nie spróbowała. Postanawiam wyruszyć do Azji na dwuletnią rowerową włóczęgę.
zima 2015r.
Kupuję ciepłe rękawice i podglądam, jak ubrać się na rower zimą. Gdy przychodzi weekend i mam do wyboru test ciepłej odzieży w chłodnej aurze lub siedzenie z książką przy kaloryferze, nieodmiennie wybieram to drugie.
Nie uczę się rosyjskiego, bo wydaje mi się, że mam jeszcze na to mnóstwo czasu.
wiosna 2016r.
Zastanawiam się, jak ludziom udaje się załatwić wizy do krajów Azji środkowej i nie zwariować.
Nie uczę się rosyjskiego, bo nie mam już na to czasu.
Postanawiam założyć bloga. Gubię się już w trzecim zdaniu wszystkich poradników dla zielonych. Mniej więcej wtedy, gdy piszą, że najlepiej mieć własną domenę na jakimś przyjaznym hostingu, ściągnąć wordpressa i zainstalować sobie sympatyczny motyw.
Lato 2016r.
Czytasz ten wpis. Pochodzi z mojej domeny na przyjaznym (mam nadzieję) hostingu.
Jem domowe pierogi ruskie, bo potem już takich nie będzie.
Kończę pracę i rozpoczynam moją podróż życia. Zobaczymy, co z tego wyniknie.