Turkmenistan – Z krótką wizytą…

on
…na stepie

Pojawiają się nagle i nie wiadomo skąd. Wychodzą ze stepu, choć wygląda na to, że wokół nic nie ma. Niosą drabiny, prowadzą zwierzęta albo po prostu idą. Mężczyźni wyglądają przeciętnie, kobiety za to odznaczają się bajecznie kolorowymi strojami. Jadę pełną dziur drogą przez pustkowia i zastanawiam się, skąd oni się biorą.

Dwie godziny wcześniej wjechałam do Turkmenistanu. Zjadłam Snickersa i napiłam się Pepsi pod sklepem i napasiona globalizacją ruszyłam przemierzyć ten kraj w pięć dni.

Jadę więc przez ten step i jest tak: wyboista droga przede mną, po obu stronach płaska, trawiasta równina i bezkresne niebo na górze. I nic więcej. I cisza. No i czasem z tego pustkowia ktoś wychodzi. Dziwne, nie?

Chociaż nie, trochę kłamię. Jest też mnóstwo zwierząt. Pasie się wszystko, co tylko może się paść: krowy, kozy, owce, konie, osły, a nawet wielbłądy. Śpiewają ptaki, po asfalcie drepcze żółw, a dalej biegają jakieś białawe, stepowe liski.

Dopiero potem robi się naprawdę pusto. I mokro. Dziurawa droga zamienia się w błoto, a obok ciągną się bagna. Jestem pewna, że ktokolwiek jechał tędy latem, nie może uwierzyć w to, co czyta. Zachodzi słońce, a ja szukam kawałka suchego gruntu, żeby spędzić gdzieś noc. Zjeżdżam w bok, wpycham rower w to błoto i rozkładam się w samym śpiworze pod niebem złożonym z miliona gwiazd.

…w mieście

Na ulicy w Mary chłopak całuje dziewczynę. Zaskakuje mnie ten widok; dopiero po chwili przypominam sobie, że nie jestem już w Iranie. Do centrum prowadzą przedmieścia pełne sowieckich bloków, zadbanych sklepów, a potem człowiekowi opada szczęka. Wielkie marmurowe gmachy hoteli, centrów handlowych i budynków publicznych, szerokie arterie, zielone skwery. Postkomunistyczna mania wielkości i kicz.

…w domu

– Kobieta bez męża jest tu niczym – mówi smutno rozwiedziona Gulczihra, pokazując mi ślubne zdjęcia. Siedzimy w pokoju o powykrzywianej podłodze pokrytej byle jakimi dywanami. Te ładniejsze wiszą na ścianach. Z porcelanowych czarek paruje zielona herbata, przyniesiona przez matkę Gulczihry. Dopytuję o jej wiek, bo ciało stulatki skrywa w sobie energię nastolatki. Okazuje się, że ma 72 lata. Żyją tu we czwórkę. Oprócz rodziców jest Gulczihra i jej nieżonaty brat. Żyją z emerytur rodziców.

– Ale u nas dobre życie, spokój – zapewnia Gulczihra. – Tylko pracy nie ma – dodaje.

W ich wiejskim domu nie ma bieżącej wody. Za domem w polu stoi wygódka, a dalej obórka dla krów. Rano Gulczihra smaży dla mnie ziemniaki na śniadanie i częstuje świeżo wydojonym mlekiem.

– Dobrze, że do nas przyjechałaś. Odkąd tu jesteś, tatę przestało boleć serce, a chora krowa wstała dziś na nogi po raz pierwszy od kilku dni.

Odjeżdżam z nadzieją, że chociaż tak niezbadany los odwdzięczy się im za ich gościnność i otwarte serca.

Skomentuj, łatwiej mi będzie jechać pod górkę

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.