Śpię na lekarskiej kozetce, a za ścianą stoją dwie trumny. Podobno lekarz przyjmuje tu tylko w piątki, ale i to nie jest pewne, bo wszystko zakurzone, jakby od dawna nikt tu nie zaglądał.
Gabinet lekarski jest między barem a sklepem, czyli w środku wsi. Sklep jest zamknięty, a przed barem stoją miejscowi mężczyźni. Rąbie się drewno, pije herbatę, rozmawia grupkami. W środku kilku dziadków ogląda telewizję, grzejąc się przy rozgrzanej kozie. Transmitowany jest program muzyczny, więc co jakiś czas jeden z nich podśpiewuje wraz z artystami z ekranu. Wszyscy miejscowi są lekko przybrudzeni, lekko podstarzali, lekko zapuszczeni. Wypchane marynarki, nieogolone brody, robocze kalosze idealnie pasują do powykrzywianych krzeseł, niedomykających się szafek i pożółkłych, starych kalendarzy, wiszących na ścianach baru. Rzężą silniki nienowych aut, gdy właściciele usiłują tchnąć w nie trochę życia. Wszystko tu już dawno przeminęło. Została tylko przeszłość.
Za plecami mam drogę wzdłuż zachodniego wybrzeża, chmurę smogu nad Izmirem i migający neonami świat. Jeszcze 20 km stąd, po drugiej stronie kotlinki, świecą światła większych miasteczek, prują tiry i mieszkają młodzi. Ale tu tego nie czuć.
Tu dojrzałe oliwki spadają na tablice bez inskrypcji na miejscowym cmentarzu. Kamienie dawno się powykrzywiały i porosły mchem. Nikt tu nie zagląda, biegają tylko bezpańskie psy.
Tu wzdłuż drogi świecą lampki dojrzałych pomarańczy w sadach. W oliwnych gajach w porze obiadu dymią imbryki z herbatą, a rodziny siedzą grupkami na ziemi, posilając się w przerwie od pracy.
Tu na rozgrzanych piecykach piecze się kasztany. Czasem podskakują i pękają niespodziewanie. Gorące zrzuca się na ziemię, by potem, dmuchając w palce, obrać parzącą jeszcze brązową skórkę i zagłębić się w ich miąższ.
Kwadrans po północy zaczyna piać kogut. Przewracam się na drugi bok, usiłując nie spaść z wąskiego łóżka. Rano właściciel baru rozkłada gazety na poplamionym obrusie i częstuje mnie śniadaniem. Za chwilę oboje upstrzymy kolorowe artykuły okruchami chleba i skorupkami jajek, a gazetowym bohaterem dorobimy piegi z miodu i gorącej herbaty. Potem pojadę dalej w stronę tureckiego Babadag.