Maroko – Dźwięk ciszy

Grupa jedzie na wycieczkę. Grupa jest niewielka, europejska i młoda; a wycieczka jest na pustynię. Na wydmy znaczy, bo tylko wydmy to pustynia. Grupa to wie, widziała zdjęcia w necie. Najlepiej, żeby pod wydmą stała pojedyncza palma. Ładnie by się lajkowało na fejsie.

Się jedzie, wysiada na zrobienie zdjęcia i jedzie się dalej. Daleko jest. Coś się ogląda po drodze, ale grupa nie bardzo wie co. Zresztą wtedy trzeba iść, a to ciężko. Jechać też ciężko. Się staje na obiad. Trzykrotnie przepłaca się za posiłek, ale to grupie nie przeszkadza. Bardzo się tylko denerwuje, gdy ktoś prosi o bakszysz. Powiedzieli przecież, że all – oprócz obiadu – inclusive.

Na koniec są wielbłądy i noc w namiotach. Główna atrakcja.

Wielbłądy prowadzi Said.

Wielbłąd duże zwierzę, wsiąść niełatwo. Się chichra nerwowo. Potem wielbłąd wstaje i jest jak na rodeo. Się piszczy. Się cyka foty „ja na wielbłądzie”. Pokaże się znajomym. Grupa nie ukrywa swojej ekscytacji. „O rany, patrzcie tam, niesamowite, wielbłąd sika! On naprawdę sika! Fu!” Się pokazuje palcami.

Said patrzy na grupę, która skończyła europejskie uniwersytety i bywa w świecie, a nie wie, że wielbłąd też sika. Said urodził się wśród wielbłądów. Od małego wiedział o tym sikaniu. O czym tu gadać?

Się siedzi jak worek kartofli na tym garbie. Grupa chodzi wprawdzie na lekcje samby i jeździ na nartach, ale na wielbłądzie nie umie się odnaleźć. A do obozu daleko. Się jedzie przez wydmy. Wszystkie są takie same. Się traci orientację. Grupa sprawdza, gdzie jest, na mapach googla.

Said mówi: „Pustynia to mój dom. Czy można zgubić się we własnym domu?”

Się wreszcie dociera na miejsce. Grupa pędzi na szczyt najwyższej wydmy oglądać zachód słońca. Się wrzuci na instastory. Rozczarowanie przychodzi dopiero potem, gdy już na spokojnie, choć w zapadającym zmroku, można rozejrzeć się po obozie. Nie ma prysznica, nie ma toalety, nie ma prądu. A najgorsze jest to, że nie ma zasięgu! Grupa rozłazi się sprawdzając, czy na pewno w żadnym miejscu. Ale nie, nie ma. Więc nic się nigdzie nie wrzuci. Żal.

Said mówi: „Tu jest pustynia. Tu jest wolność.”

Grupa ma inną wolność niż Said.

Się zostawia nieprzydatne mydła i ładowarki i idzie na kolację. Grupie to hasło brzmi znajomo. Się bywa w restauracjach, na sushi i ostrygach. Się wie, co to kolacja. Na każdym stoliku stawiają grupie danie na jednym, wielkim, glinianym talerzu. Grupa czeka na resztę, ale to już wszystko. Trzeba jeść wspólnie, z tego jednego. Grupa nie jest nauczona jeść wspólnie. Się jada tylko indywidualnie. Ale głód, to głód, więc się grupa jakoś przemaga.

Ale bez mycia, bez połączenia ze światem i bez prywatnego talerza grupa czuje się raczej ograniczona w swojej wolności.

Said nic ze sobą nie zabrał. Przyszedł okutany w berberyjską dżelabę. Koce i kolacja i tak czekają w obozie. Nic już więcej mu nie jest potrzebne. Może tylko ten bezkres dookoła.

Wołają na ognisko. Się idzie. Tym bardziej, że ciemność dookoła i chłód. Się siada i czeka, co będzie dalej. Będzie muzyka. Grupa się cieszy, bo lubi muzykę. Się bywa na dużych festiwalach i w operze. Się ma spotify. Się zna hity.

Grają. Said i inni Berberowie. Podśpiewują. Chórem. Śpiewa i gra się razem.

Grupa nie śpiewa. Się wstydzi. Grupa wie, że jak się nie ma głosu Adele, to się nie śpiewa. Byłby hejt. Dają grupie bębenki. Niech sobie grupa pogra. Ale grupa nie umie powtórzyć prostego rytmu. Tracą zapał.

Część grupy idzie spać. Ale jeszcze się organizuje na jutro. Się ustala, o której pobudka. Się dopytuje. Chce doprecyzować każdą minutę. Grupa ma obyczaj wszystko sobie dobrze rozplanować. Się ma na co dzień napięty grafik, w którym nie ma białych plam. Się przetrenowało rozmowy kwalifikacyjne, się odpowiadało na pytania: „Gdzie widzisz siebie za pięć lat?” Się wie, że przyszłość musi być skrupulatnie ustalona już dziś.

Said mówi: „Jutro będzie jutro, a teraz jest teraz. Jakbym miał dwa życia, to bym się martwił o jutro. Ale mam tylko jedno i muszę je przeżyć. Nie mogę tracić czasu na myślenie o jutrze. Kto wie, czy ono w ogóle przyjdzie? To przecież okaże się dopiero jutro.”

Część grupy zostaje. Się trochę rozmawia. Ale nie za bardzo. Się nie umie opowiadać historii ani zabawiać ogniskową gawędą. Zagadują więc Berberowie. Wypytują o kraje pochodzenia. Płynnie przechodzą na każdy z wymienionych przez grupę języków i rzucają nazwami odległych miast. Said i inni poganiacze wielbłądów z małej wioski pod algierską granicą.

Said mówi: „Lubię jak przyjeżdża mała grupa. Wtedy nie ma takiego zgiełku, tyle gadaniny. Wtedy lepiej słychać ciszę pustyni.”

Ale cisza nie jest trending na twitterze. I nie mieści się w żadnym grafiku. Się nie ma czasu, żeby siedzieć w chłodzie nocy i słuchać ciszy. Się grupa jednak woli rozejść do namiotów. Tym bardziej, że wstać trzeba wcześnie, a ciągle się nie wie, o której dokładnie. A grupa już ma tę pewność, że noc będzie zimna, łóżka niewygodne, koce nieprane i spać trzeba w ubraniu. Się trzeba na to przygotować jak na bój. A wrzucić na instagram fotę na wielbłądzie będzie można dopiero jutro. Oby to jakoś przetrwać.

Niebo nad Saharą jest ciemne, ale rozświetlone milionem gwiazd. Mroczne, ale błyszczące. I nic wokół nie ma. Jest tylko czerń nocy i wszechświat nad głową. I Said, słuchający dźwięku ciszy.

Skomentuj, łatwiej mi będzie jechać pod górkę

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.