Malezja – Ciuciubabka

on

Gram z Malezją w ciuciubabkę. Ja szukam, ona ucieka. Szukam Malezji, bo nie jestem do końca pewna, gdzie jest. Schowała się gdzieś przede mną. A powinna być tu! W końcu w paszporcie mam pieczątkę z napisem Kuala Lumpur. Tymczasem na pierwszy rzut oka Malezji w Malezji wcale nie widać. Kryje się za plecami bardziej wyrazistych kultur Chin i Indii. Może oszukano mnie na lotnisku? Wyciągam przed siebie ręce i błądzę po omacku. Czasem udaje mi się ją złapać na chwilę za łokieć czy za kostkę.

Na palmie siedzi sowa i pohukuje. Nie spodziewałam jej się tutaj. Ona mnie pewnie też nie, bo po chwili odlatuje zdegustowana. Stoję w nocy na plantacji palmy olejowej, czyli w samym sercu Malezji. Serce Malezji przemieszcza się jednak wraz ze mną, bo plantacje ciągną się, jak kraj długi i szeroki. Niekończące się rzędy równo posadzonych drzew towarzyszą mi wszędzie od pierwszego do ostatniego dnia. Są palmy dorodne, obumarłe, świeżo posadzone; są tereny wykarczowane i zaorane pod przyszłe uprawy albo palmowe szkółki. Przy bocznych drogach wśród drzew baraszkują małpy. Ciężarówki obładowane dojrzałymi owocami zostawiają po sobie słodkawy i lekko mdlący zapach. Wśród plantacji kryją się wioski, czasem złożone wyłącznie z pracowników okolicznych upraw. Zabawne, ale po malajsku nauczyłam się trzech słów: dzień dobry, dziękuję i plantacja.

Leżę na stole pod kempingową wiatą i słucham, jak o blaszany dach stuka deszcz. Nie stuka, wali, bo leje jak z cebra. Pouciekały gdzieś ciekawskie wiewiórki, tylko komary nie dają za wygraną. Czasem błyskawica rozświetli niebo, ukazując na chwilę sylwetki wysokich drzew dokoła. Za polanką stoi już nieprzenikniona ściana zieleni. Dżungla. Można przez nią przebrnąć tylko wąskimi ścieżynkami, nad którymi zwisają wszelakie liście i liany. Warto tu wejść i poczuć tętno wiekowego lasu. Tak niewiele go już zostało. Chociaż obecnie tropikalne lasy to tereny parków narodowych, gdy przejeżdżam wokół, oglądam paradę tirów, wiozących ogromne pnie ściętych drzew. Okoliczne wioski zamieszkane są przez Orang Asli, potomków plemion, żyjących dawniej w dżungli. Dziś mieszkają w niewielkich, rolniczych wioskach na obrzeżach. Siedzą grupkami przy drodze, okadzając się kadzidlanym dymem i sprzedają, co im ziemia urodzi. Wydają się nie zauważać faktu, że ich świat przemija. W jednym z kramików jest tylko babcia z wnuczką z paroma butelkami miodu. Zastanawiam się, czy dziewczynka będzie tu jeszcze siedzieć za dwadzieścia lat, czy też porwie ją stąd rytm dużego miasta.

Wcale nie miało mnie tu być. Popularnych, nadmorskich miejscowości unikam jak ognia. Ale lało dziś długo i na noc dotarłam właśnie do Cherating. Na szczęście ludzi tu na razie niewielu. Zaczął się monsun i niebo zasnuło się na dobre granatowymi chmurami. To właśnie ten granat nad ciepłą ochrą piasku tak mnie tu urzekł. Rozbijam namiot przy plażowym barze i wbijam stopy w miękki piach. W porze suchej uprawia się tu nadmorskie lenistwo, a w porze monsunowej surfing. Ja trafiłam akurat w pomiędzy, więc oglądam tylko parę szczelnie ubranych muzułmanek, brodzących w płytkiej, przybrzeżnej wodzie i pojedynczych turystów, w kąpielówkach i bikini, pływających w ciepłym jak zupa morzu. Jakoś sobie nawzajem nie przeszkadzają. Za wioską płynie rzeczka, a nad nią ciągną się lasy namorzynowe. Splątane kłęby korzeni sięgające wody wyglądają jak artretyczne szpony baśniowego czarnoksiężnika.

W Kuala Lumpur najbardziej podoba mi się budynek poczty głównej. To nowoczesny, śnieżnobiały wieżowiec o tradycyjnych, muzułmańskich oknach. Pod nim ciągną się kolonialne gmachy. Jakoś ładnie tu do siebie pasują. Dalej jest dzielnica chińska i hinduska oraz drapacze chmur współczesnego centrum. Wbrew pozorom jest zaskakująco przytulnie w tej nietypowej mieszance kultur i stylów. Podobnie wyglądają wszystkie miasta i miasteczka Malezji.

Nie gram dalej w ciuciubabkę. Zdejmuję chustkę przysłaniającą oczy, bo w końcu do mnie dociera, że Malezja jest koktajlem, który nie sposób prosto opisać. Tyle tam składników! I właśnie w tym bogactwie, w tej przedziwnej mieszance, tkwi jej urok. I może jeszcze w oszałamiającym zapachu tropikalnych kwiatów.

Skomentuj, łatwiej mi będzie jechać pod górkę

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.