Dzień z życia w Czarnogórze
07:00 – Budzę się, ale jeszcze nie chce mi się wstawać.
08:00 – Wstajemy.
08:05 – Pojawia się gospodyni, trochę wariatka i proponuje kawę. Wyjątkowo odmawiamy.
08:10 – Gospodyni ogląda po kolei pakowane przez nas rzeczy.
08:15 – Do gospodyni dołącza gospodarz Dragosa i nas obserwują przy pakowaniu.
08:37 – Jesteśmy gotowe i proponujemy pamiątkowe zdjęcie.
08:38 – Dragosa biegnie po swój pasterski kapelusz i przynosi nam po jednym do wspólnej fotografii.
08:42 – Robimy zdjęcia. Żona gospodarza nie chce z nim robić wspólnego zdjęcia.
08:46 – Dragosa biegnie do swojego baraczku i zapisuje nam swój adres, żebyśmy mogły wysłać mu kartkę. Wyjaśnia też, że to w baraczku śpi w nocy, bo żona go nie chce w domu no i musi pilnować owiec. Daje nam śliwki.
08:49 – Dragosa objaśnia, że podświetlany ledami, kiczowaty obrazek z widokiem klasztoru w Ostrogu kosztował 20 euro, ale on czuł, że musi go kupić.
08:53 – Dragosa trzyma swojego wielkiego brytana, żebyśmy mogły niepogryzione wyjechać z domostwa.
09:00 – Wyjeżdżamy przez tunel w pagórku. Za tunelem ukazuje się widok na dwa jeziora leżące w pobliżu Niksica. O tej porze słońce świeci nam w oczy, a góry na drugim brzegu przesłonięte są jeszcze mgiełką.
9:15 – Zjeżdżamy wygodną, szeroką drogą w stronę Niksica. Samochody, które nas mijają, dają ostrzegawcze sygnały klaksonem. Jeden motorzysta do nas macha. Nie odmachujemy, bo dłonie zaciskają się na hamulcach.
9:30 – Dojeżdżamy do restauracji i wbijamy na śniadanie. W karcie są też pierogi i jest to jedyne danie przetłumaczone na język polski.
9:35 – Kelner zapewnia, że naleśniki są z prawdziwą Nutellą. Zamawiamy je na śniadanie razem z kawą.
9:37 – Jest wi-fi, więc zamieniamy się w dwa cyborgi przyklejone do ekranów własnych telefonów komórkowych.
9:47 – Kelner przynosi naleśniki z mdlącosłodkim Eurokremem – bałkańską podróbką Nutelli.
10:15 – Bimbamy sobie. Aga robi małe pranie w toalecie.
10:45 – Wyruszamy w dalszą drogę. Robi się gorąco. Droga jest płaska, jedzie się łatwo.
12:00 – Przy wjeździe do Niksica postanawiamy dopytać o drogę. Zagadnięty pan udziela wskazówek i proponuje nalanie zimnej wody do butelek.
12:07 – Pani na balkonie wyżej zaprasza na sok i kawę. Nie odmawiamy nigdy takim okazjom.
12:10 – Dostajemy domowej roboty sok z zomy i dżanii do popróbowania oraz turską kawę.
12:27 – Lilia, pani z balkonu, wypytuje o podróż, przedstawia sąsiadkę i męża, opowiada o swojej rodzinie, roni łzę na wspomnienie o dzieciach w Ameryce i proponuje zupę. Przynosi figi z ogródka i śmieje się z propozycji dołączenia do nas.
13:00 – Wymieniają nam znów wodę w butelkach, bo ta nalana godzinę temu, już jest ciepła. Wymieniamy kontakty internetowe. Dowiadujemy się, że tu popularniejszy od Skypa jest Viber.
13:20 – Dojeżdżamy do bankomatu w mieście i zaopatrujemy się w euro.
13:30 – Podchodzi do nas miejscowy figo-fago i usiłuje błysnąć osobowością, ale trochę mu się nie udaje. Postanawiamy skorzystać z jego znajomości angielskiego i dopytać o drogę. Figo-fago nie wie, jak dotrzeć do drogi, która nas interesuje.
13:35 – Figo-fago nie może pojąć, o co nam chodzi, gdy prosimy, żeby to on spytał o drogę kogoś miejscowego i nam przełożył na angielski.
13:40 – W końcu się udaje. Radosna wieść jest taka, że jak najbardziej dojedziemy bocznymi drogami na trasę o nazwie stary put – czyli stara droga z Niksica na Podgoricę.
13:45 – Jedziemy przez przedmieścia. Zatrzymujemy się w sklepie na małe zakupy.
14:15 – Dojeżdżamy do starego, kamiennego i wyjątkowo długiego mostu przez rzekę, której prawie nie ma. Wyschnięte koryto błyszczy w słońcu szaro-białymi okrąglakami. Robimy zdjęcia.
14:20 – Wjeżdżamy na stary put. Droga jest tak wąska, że nie mijają się tu swobodnie dwa auta, ale prawie nic tu nie jeździ. Wszyscy mkną nowym putem. Wspinamy się na niewielki pagórek. Po drodze mijamy pomniki z sowieckimi gwiazdami.
15:10 – Przejeżdżamy na drugą stronę pagórka. Od tej pory się zjeżdża. Z jednej strony mamy skalne zbocze, z drugiej przepaść i znów widoki za milion dolarów.
15:50 – Mija nas jedno auto. Zatrzymujemy się na owocowo-ciastkowy obiad. Robimy zdjęcia.
16:45 – Dojeżdżamy do miejsca, z którego widać monastyr Ostrog. Niewielka biała plamka na skalnym zboczu wysoko nad nami. Od tej pory droga idzie stromo pod górę.
17:15 – Okazuje się, że nie było wcale tak stromo. Idziemy na Coca-Colę do baru. Ładujemy komórki. To już ostatnie kilometry przed Ostrogiem. Zastanawiamy się, czy dojechać do samego klasztoru dolnego czy zostać tu w wiosce. Taksówkarz w barze proponuje swoje usługi. Odmawiamy.
17:45 – Postanawiamy jechać dalej. Mijamy kramiki z religijnymi bibelotami, stoisko z burkiem i kilka restauracyjek. O tej porze jest tu już niewielu klientów. Pani przy stoisku z miejscowym miodem ziewa szeroko.
17:47 – Zatrzymujemy się, bo po drodze chodzi mały żółw. Robimy zdjęcia.
17:50 – Dojeżdżamy do dolnego klasztoru, Aga zawija się w chustę, ja w ręcznik i wchodzimy do środka. Długobrodzi mnisi w czarnych habitach zbierają się w środku.
18:00 – Biją dzwony i zaczyna się msza.
18:05 – Idziemy spytać o nocleg do domu pielgrzyma.
18:10 – Pan w recepcji, gdy okazuje się, że jesteśmy z Polski, chwali się, że zna Sienkiewicza, Słowackiego i Prusa. Pozwala rozbić namiot na trawniku. Wokół chodzą świętobliwe dziewczęta w długich spódnicach i z zakrytymi włosami.
18:20 – Rozbijamy namiot i porzucamy całe mienie w tej świętobliwej okolicy i pędzimy na kolację.
18:30 – W pierwszej z brzegu restauracji mówią nam, że będzie otwarta dopiero o 19 po mszy.
18:40 – Idziemy szukać dalszych restauracji, ale okazuje się, że były jednak za kilkoma zakrętami, a nie za pierwszym. Wracamy. Czekamy razem z innymi przed wejściem.
19:10 – Przychodzą mnisi i tłum z kościoła. Formuje się kolejka. Wszyscy są bardzo świętobliwie ubrani, a my w kolarskich strojach. Nie wiemy, o co tu chodzi. Dziewczyna przed nami mówi, że to stołówka dla wiernych.
19:15 – Okazuje się, że Natasza z kolejki mówi trochę po polsku, więc zacieśniamy znajomość. Kolejka zaczyna się posuwać do przodu. Czujemy się nieswojo, bo nie wiemy, czy nas tu wpuszczą czy pogonią.
19:20 – Wpuścili. Dostajemy pyszne jedzenie i siadamy z Nataszą i jej chłopakiem. Są z Serbii. Rozmawiamy. Przy lektorskim pulpicie w jadalni stoi młody chłopak i czyta żywoty świętych.
19:30 – Trzeba wstać, bo mnisi intonują modlitwę.
19:50 – Kończymy posiłek i okazuje się, że jest darmowy. Odprowadzamy kawałek Nataszę i jej chłopaka i obiecujemy napotkać się jutro przy zwiedzaniu monastyru.
20:10 – Robimy pranie i idziemy się myć pod kranem. Pryszniców nie ma.
21:00 – Bardzo zadowolone ze zrobionego prania, robimy sobie herbatę w kuchni. Przed domem pielgrzyma baraszkują dzieci, świętobliwe dziewczęta rozmawiają ze świętobliwymi chłopcami w cieniu drzew, a na niebie zapalają się gwiazdy.
21:15 – W kuchni spotykamy Siergieja z Rosji, który opowiada, że zrobił dyplom tłumacza języka niemieckiego w 1 miesiąc, a szwedzkiego w 2. Obecnie pisze książkę o życiu w monastyrach. Nie zapomina wspomnieć o tym, że brakuje mu partnerki dzielącej jego pasje i dopytuje czy my mamy chłopaków.
22:00 – Wpada świętobliwy młodzian informując, że dom pielgrzyma jest już zamykany o tej porze. Doceniamy w pełni fakt, że śpimy w namiocie na wolności.
22:15 – Piszemy w dziennikach podróży, rozliczamy się z wydatków. Jem chałwę i muszę drugi raz myć zęby. Gadamy. Jest wyjątkowo ciepły wieczór. Nad nami świeci się wielki krzyż na skale. Aga widzi spadającą gwiazdę.
23:30 – Idziemy spać.
Twoja relacja z podróży jest wspaniała. A to dopiero początek 😉 Podziwiam za odwagę i chęć realizacji marzenia. Na pewno będę tutaj jeszcze zaglądać. Pozdrawiam, szerokiej drogi!
Dzięki 😃